Ciekawe pytanie! Z klasyki światowej: Heatcliff i Catherine z Wichrowych Wzgórz, Elisabeth i Mr Darcy z Dumy i uprzedzenia, Jack i Mirabelle ze Spóźnionych kochanków, Jane i Rochester z Jane Eyre, Howard i Dominique ze Źródła (chyba można je uznać za klasykę), Karol i Emma Bovary. Z polskiej: Franka i Paweł z Chama, Litawor i Grażyna z Grażyny, Wacław i Maria w Marii, Aspazja i Beniamin z Poganki. Przynajmniej te pary mogę sobie przypomnieć ;)
Głównie analizatorskie, komiksowe i - z braku lepszego słowa - kulturalne, dajmy na to, Przyczajoną Logikę, NAKWA, Kącik Nienawiści, Kiciputka, Hedahe, Pierogarnię, Piwnicę Pana Q. Czasem też zajrzę na jakiś książkowy.
O, to ja dziękuję za opinię, bo od dawna chciałam się za Hunger Games zabrać, a jakoś do końca nie byłam przekonana.
Też szukam na to skutecznego sposobu, ale każda następna książka wzięta do ręki, w czymkolwiek lepsza od Greja, pomaga pozbyć się tego wewnętrznego fuj.
Tylko zażenowanie, bo nawet jeśli coś jest śmieszne, to tylko dlatego, że przekroczyło wszelką żenadę. Nawet jak go analizuję na blogu, to jest to beka podszyta rozpaczą.
Właśnie trzeci - dwa pierwsze nawet w połowie nie wywołały u mnie tak rozległej palety uczuć, od srogiego whattefucka do czystej nienawiści. Fabuły w zasadzie zero, bo opiera się na nieudanych próbach niewkurzania Christiana i jakichś randomowych wydarzeniach - za to faktycznie poznajemy nowe oblicze Greya i z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że to najbardziej odrażająca, psychopatyczna postać książkowa, jaką do tej pory spotkałam. Uch...
Sama chciałabym to wiedzieć, bo wczoraj skończyłam trzeci tom i telepie mną aż do teraz. Z tego co wiem, ten ktoś siedział w jakimś niszowym australijskim wydawnictwie, które drukowało toto tylko na zamówienie i mocno oszczędzało na korekcie - więc tym bardziej nie wiem, co się stało...
Odpowiedź jest boleśnie prosta: sesja D: jak tylko się ogarnę to wrzucam nowy komiks!
Trudno być obiektywną, bo studia zaczynałam 5 lat temu i mogę mówić tylko o jednym miejscu (a z tego co wiem, na UW trochę się zdążyło zmienić). Głównie były to osobiste powody - jak się okazało, historię lubię, ale nie aż tak, by ją studiować i z czasem, po trudnym romansie ze starożytnością, przerodziło się to uczucie w skrajną niechęć. Za moich czasów zajęcia były raczej mało rozwojowe, było ich bardzo mało i każdego roku polegały mniej więcej na tym samym, zmieniała się tylko epoka - ale trudno jednak uznać to za zarzut, taka specyfika tych studiów, trzeba po prostu mieć twardy tyłek i siedzieć, czytając te wszystkie opasłe cegły :] z drugiej strony niektórzy znajomi otwarcie przyznawali, że od matury to niewiele się nauczyli. No i nie oszukujmy się, nawet sama strona mojego dawnego instytutu obwieszcza, że co prawda studiowanie historii nie daje konkretnych umiejętności zawodowych, ale wow, przecież się na tych zajęciach dyskutuje, samemu opracowuje źródła, uczy krytycznego myślenia... (oj, ładnie to brzmi, ale rzadko kiedy ma to miejsce). Nie mówię, że po historii nie można w ogóle znaleźć dobrej pracy, ale jako tako w zawodzie jest mało możliwości. Przede wszystkim to kierunek dla pasjonatów, którzy naprawdę to lubią - bo znałam też takich, co naprawdę się w tym odnaleźli ;)
View more
Będo, będo już niedługo!