#quarantine_is_my_lifestyle
Cóż.
Po tym jak weszłam do domu trzynastego marca, siedziałam w nim grzecznie przez dwa tygodnie, mierząc sobie dwa razy dziennie temperaturę, robiąc wykres na podstawie porannych pomiarów i egzystując jak to mam w zwyczaju. Dwudziestego ósmego marca skończyła się moja 'częściowo' oficjalna kwarantanna i po raz pierwszy wyszłam na zewnątrz. Bosze, ja całe swoje marne nastoletnie życie siedzę w domu (= wyjść tylko tam gdzie muszę i tylko na tyle ile muszę), ale po dwóch tygodniach nie wychodzenia chociażby po te bułki do sklepu odczuwałam wszystko jakby inaczej: promienie słońca na skórze, wiatr we włosach i ta wiosna w powietrzu! Wiosna już, a nam przyszło umierać! Jeszcze tego samego dnia wyszłam na chwilkę rolki, bo wiecie kilka razy do roku powietrze dosłownie pachnie wyjściem na rolki i to był właśnie jeden z tych dni.
Od tamtej pory byłam trzy razy w sklepie po drobne zakupy i raz (dwa razy, ale ten drugi na odludziu) na spacerze z psem. Nigdy nie lgnęłam do ludzi, więc na chwilę obecną nie odczuwam ich braku jakoś bardzo, ale prawda jest taka, że z dnia na dzień coraz bardziej mi się nudzi. No bo jest różnica między moją dotychczasową izolacją, a tą której teraz doświadczamy, bo choćbym nie wiem jak bardzo chciała wyjść na spacer to nie mogę. Jednak spędzam stosunkowo dużo czasu na dworze - na szczęście dla nas mamy podwórko, na którym można się powygrzewać, a szczęście to podwójne, ponieważ izoluje się z nami 3letni wulkan energii (więc nawet jeśli chcę wrócić do środka, to nie zawsze mogę, bo nie ma drugiego kierowcy traktora).
Poza tym jest mi zwyczajnie przykro, że jestem tak blisko osób, których nie widziałam od wieków, a jednocześnie tak daleko! Nie mam możliwości zobaczyć moich starszych przyjaźni, nie mam możliwości wrócić do moich nowszych.
Jakby nie patrzeć: nie mam już jakichkolwiek możliwości...
i coraz bardziej czuję, że potrzebuję okulisty.
To taki moment w dziejach świata, że nawet nie ma jak umierać.
View more