Gdyby dom mógłby być jednym z naszych własnych wspomnień. To do jakiego wspomnienia pragnąłbyś wrócić by zostać w nim na dłużej?

Klatki schodowe w blokach zdradzą każdy, nawet najmniejszy ruch, czujniki świateł rozpalą wnętrze niczym nagle otwarte oczy smoka... brakuje mi półmroku obskurnej żarówki, tak ciemnej, jak dusze pijaczków przed pobliskim sklepem, brakuje spokoju, brakuje tych miejsc, gdzie szeptem wyjawialiśmy swoje najskrytsze tajemnice...
Nawet najgorszy dom ma tych kilka drobnych chwil, które warto pamiętać, które pozostają w nas na zawsze. I mimo, iż z czasem stają się mało wyraźne, wyblakłe, niczym tatuaż na pomarszczonej skórze starca, to jednak są z nami po kres dni naszych...
Wspominać zawsze będę okno, otwarte okno z lekko powiewającą zasłoną... a w oknie tym każdego poranka, gdy wychodziłem do szkoły twarz mamy, twarz pozornie spokojną, niewzruszoną, skupioną na moich krokach...
jedynie te oczy, pełne troski, zdradzały, iż ten mały, potargany chłopiec, biegnący w rozpiętej kurtce, z rękawiczkami wsunętymi niedbale do kieszeni, jest dla niej ważny... jest kimś kogo kocha...
I bez względu na to, jak wiele lat minąć może i jak wiele kilometrów dzieli mnie od tego miejsca, to tam głęboko we mnie, gdzie wypalone pola po mej duszy, zawsze pozostanie ten widok, widok jednego z setek okien na osiedlu, lecz okna dla mnie najważniejszego...
I mam nadzieję, że kiedyś, kiedy sam spoglądać będę na znikającą w dali drobną istotkę, w mych oczach rozpali się ta iskra, która sprawia, że to jedne, jedyne miejsce staje się tak ważne... ważne tak bardzo, że warto odwrócić głowę, spojrzeć i zrozumieć, że mimo przekorności losu i tych miliona dróg, które ironicznie prezentuje nam przyszłość, to jeden jest tylko punkt, z które wyszliśmy...
brakuje mi tych opiekuńczych spojrzeń i tamtych chwil, gdy o poranku wybiegałem w pośpiechu... brakuje, lecz o ironio, to zrozumieć można dopiero wtedy, gdy okno to zamknie się przed nami...
„Mała dłoń chłopca z trudem chwytała klamkę drzwi, z mozołem, niewielkie stopy pokonywały kolejne betonowe stopnie, a plecak, niczym złośliwy chochlik ciążył coraz bardziej... I oddech przyspieszony, zmęczenie płuc poszarpanych ciągłymi chorobami i rozwiązane sznurowadła, niczym przekorne węże broniące dostępu do wieży... lecz biegnę wyżej i wyżej, tam, gdzie to wszystko się zaczęło i gdzie wspomnień mych początek...“
Nawet najgorszy dom ma tych kilka drobnych chwil, które warto pamiętać, które pozostają w nas na zawsze. I mimo, iż z czasem stają się mało wyraźne, wyblakłe, niczym tatuaż na pomarszczonej skórze starca, to jednak są z nami po kres dni naszych...
Wspominać zawsze będę okno, otwarte okno z lekko powiewającą zasłoną... a w oknie tym każdego poranka, gdy wychodziłem do szkoły twarz mamy, twarz pozornie spokojną, niewzruszoną, skupioną na moich krokach...
jedynie te oczy, pełne troski, zdradzały, iż ten mały, potargany chłopiec, biegnący w rozpiętej kurtce, z rękawiczkami wsunętymi niedbale do kieszeni, jest dla niej ważny... jest kimś kogo kocha...
I bez względu na to, jak wiele lat minąć może i jak wiele kilometrów dzieli mnie od tego miejsca, to tam głęboko we mnie, gdzie wypalone pola po mej duszy, zawsze pozostanie ten widok, widok jednego z setek okien na osiedlu, lecz okna dla mnie najważniejszego...
I mam nadzieję, że kiedyś, kiedy sam spoglądać będę na znikającą w dali drobną istotkę, w mych oczach rozpali się ta iskra, która sprawia, że to jedne, jedyne miejsce staje się tak ważne... ważne tak bardzo, że warto odwrócić głowę, spojrzeć i zrozumieć, że mimo przekorności losu i tych miliona dróg, które ironicznie prezentuje nam przyszłość, to jeden jest tylko punkt, z które wyszliśmy...
brakuje mi tych opiekuńczych spojrzeń i tamtych chwil, gdy o poranku wybiegałem w pośpiechu... brakuje, lecz o ironio, to zrozumieć można dopiero wtedy, gdy okno to zamknie się przed nami...
„Mała dłoń chłopca z trudem chwytała klamkę drzwi, z mozołem, niewielkie stopy pokonywały kolejne betonowe stopnie, a plecak, niczym złośliwy chochlik ciążył coraz bardziej... I oddech przyspieszony, zmęczenie płuc poszarpanych ciągłymi chorobami i rozwiązane sznurowadła, niczym przekorne węże broniące dostępu do wieży... lecz biegnę wyżej i wyżej, tam, gdzie to wszystko się zaczęło i gdzie wspomnień mych początek...“