Czuję, jak powoli tracę kolory.
O tym, żeby On mógł czytać w myślach i zobaczył co siedzi mi w głowie. Bo ja się boję, nie mam odwagi powiedzieć. Chciałabym, tak bardzo bym chciała, ale boję się reakcji.
Byłoby łatwiej gdyby zobaczył, chociaż tę cholerną, mimowolnie spadającą łzę.
Powolny wdech, błagam mój umysł o spokój, ale on każe wylewać następne krople.
Godzina 00:47, a ja siedzę na łóżku zalana łzami, trzęse się okropnie i krzyczę w poduszkę.
Jest mi smutno i znowu ogarnia mnie strach, zawsze ten sam.
Próbuję się uspokoić, ale w mojej głowie wyrastają kolejne demony.
W tej chwili jestem jak alkoholik, przed którym stoi kieliszek wódki, otwieram małe pudełeczko, wcześniej dobrze schowane przed światłem dziennym, wyjmuję ostrze i przyglądam mu się.
Mój oddech powoli się uspokaja.
Chowam je, nie mogę, obiecałam mu.
Obejmuję kolana ramionami.
Potrzebuję go.
Czuję się fatalnie. Wiedziałam, że będzie zły, a i tak to zrobiłam. Nienawidzę siebie. Ja chciałam po prostu poczuć się trochę lepiej... On jest zimny... w takich chwilach boję się, że go stracę, że odejdzie i nie będę mogła patrzeć w jego piękne oczy...
Uwielbiam ten stan kiedy alkohol łaskocze mi mózg, jest wtedy tak beztrosko i nie myślę o towarzyszącym mi lęku.
Jedno pytanie, które sprawiło, że pękło mi serduszko. Teraz sobie cichutko popłaczę, a jutro znowu będę się do Niego uśmiechać.
Nadal żyję. Teoretycznie.
Bo moja dusza jest w kawałkach.
Poczucia, że istnieje choć jedna osoba, której naprawdę na mnie zależy.
Ojej, dziękuję za serduszko.