Za bardzo i raczej się to nie zmieni. Starałem się nie rozsypać. Bogowie, naprawdę. Skupiłem się na tym tak mocno i nawet nie zauważyłem, że od dawna nie jestem już niczym innym jak garścią starego popiołu. Może gdyby rozwiał mnie w końcu wiatr, poczułbym wreszcie spokój.
Poddaj się i zniknij. Rozpłyń we mgle, zatrać w niebycie. Cokolwiek.
Z łatwością się gubię i za cholerę nie potrafię odnaleźć. Nihil novi, hm?
Póki co tylko 3.
Chciałbym odpocząć. Przestać odczuwać napięcie, które być może nie istnieje poza moim ciałem. Nie musieć być ciągle w gotowości.
Amen
Zaczynam się miotać. Męczy mnie natłok informacji, których nie potrzebuje. Stałe przebodźcowanie.
Odinstalowanie sm to już kwestia czasu, raczej krótkiego. Lekarstwem może być teraz tylko powrót do źródła.
To zbyt ogólne pytanie, nawet dla mnie.
Czemu miałbym nie?
Wiem o tym. Niektóre rzeczy powinniśmy jednak zostawić za sobą. Palenie mostów nie zawsze jest wyborem. Niekiedy bywa koniecznością.
Zapewne nawet więcej niż jedna.
Głównie to, że mam problemy z dotrzymaniem obietnic niektórych bogom. Dosyć jasno przedstawili mi co powinienem zrobić, a ja wciąż nie potrafię, mimo że bym bardzo chciał.