Balansowała na granicy życia i śmierci. Jeden podmuch wiatru mógł przepchnąć ją na drugą stronę. Los szepnął jednak; To jeszcze nie dziś.A później przyszło wszystko.
Jeśli los zechce plątać nam ścieżki. Jeśli jutro jest niepewne, pełne lęku, obaw, złości. Nie wystraszę się, bo w świecie pełnym wątpliwości, mam wiarę w c i e b i e i s i e b i e. Jesteś mi przecież, niezachwianym elementem n i e z m i e n n o ś c i.
W godnym uścisku ciała zwarte, w rytmie muzyki zataczają kręgi. Leccy jak wiatr, jak żagiel rozpięci, kroków pilnują, ciężar spojrzeń znosząc. I tylko księżyc, niemy świadek nocy, na sklepieniu wysokim zawieszony szepce. Bo wie on dobrze, że dzisiejszej nocy, ciał bliskość i żar oglądać będzie.
Będę wodą, gdy zatrujecie wszystkie rzeki. Żyzną ziemią, na której wzrosną kwiaty. Ogniem, gdy zniknie wszelkie źródło ciepła. Nadzieją, kiedy zgasną wszystkie słońca. Miłością, wtedy gdy zapanuje pustka. Będę zbawieniem.
Są sny, z których nie chcemy się budzić. Złudzenia wodzące za nos nawet na jawie. I nic nie poradzę na to, że lubię... Wkoło śnić ten sam sen. O miłości, wolności, czystym oddechu w spragnionych płucach.
"Żołnierzu ROSYJSKI, zatrzymaj swe kroki Żołnierzu ROSYJSKI, opuść broń W przeciwnym razie ogarną nas mroki W rozpaczy pogrąży się każdy domZ kim się będziesz żołnierzu bił Z własnym ojcem, synem czy bratem? Za to tylko, że chcemy żyć Ty masz zostać sędzią i katem?"
A niech się światy sypią, burzą. Niech zostają po nich zgliszcza i wspomnienia. Niech wszystko płonie i w pył się obraca. O ile nie puścisz mojej dłoni.
i couldn’t help but ask for you to say it all again. i tried to write it down but i could never find a pen. i’d give anything to hear you say it one more time, that the universe was made just to be seen by my eyes.
Spojrzenia nieostrożne. Dotyk palców nerwowy. Oddech płytki, pragnienie żarliwe. Ust zbliżenie nagłe, co krew w żyłach burzy.Każdy z nas to przeżył. Każdy z nas był świadkiem pełnej uczuć b u r z y.
Bałam się kiedyś jesieni. Niosła za sobą upiorny symbol przemijania. A ja nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nic nie jest nam dane na zawsze. Strach przed pozostawieniem pewnych spraw za sobą, obrzydził mi tę porę roku na wiele lat. W tym roku zauważyłam jednak, że coś się zmieniło. Oswoiłam jesień i polubiłam ją. Swój żółty sweter, płaszcz i szalik. Wieczorne spacery z psami, nawet jeśli jest mglisto i mokro, a latarnie trudzą się by oświetlić okolicę choć częściowo. Pokochałam zapach palonego w piecach i kominkach drewna, który wije się ponad dachami i otula szarą pierzyną zmarzniętą okolicę. Nawet asfalt połyskujący, mokry i śliski, wydaje się jakiś taki... Piękniejszy. I smak herbaty, jakby zupełnie inny. To pierwszy taki rok.
Nocą, bo nocą moje demony usypiają. Nocą, bo nosi w sobie coś z intymności. W mroku myśli mi odważnieją. W ciemności łatwiej wstyd z ramion zrzucić. W spokoju i ciszy obrócić się mogę, w królową mar sennych, przed którą nie wstyd jest klękać.