Czy te fragmenty są z jakiejś książki?
Czy moje życie można nazwać książką?
Nie, zdecydowanie nie. Mimo wszystko to brzmi pocieszająco, że w całym tym bólu zachowuje się jakaś literacka postura, która ubarwia moje wyznanie.
A kimże jesteś, że muszę pokłonić Ci się tak nisko?
Splamić rąbki sukni mokrym piachem mojej ziemi?
Ugiąć plecy pod ciężarem Twoich tytułów,
które dla mnie nic nie znaczące?
Jedynie mężczyzną w innym płaszczu,
co z tego, że Twój złotem okuty, a mój jedynie honorem? Honor nie ściągnie mnie do ziemi, na dno głębokiego morza tak jak Twoje złoto. Nadal jednak nosisz miecz, jakbyś się czegoś bał, ja mam jedynie ogień.
I tak prawisz, a na Twoim dworze łka deszcz, którego nikt nie słyszy i nie ma kto go słuchać.
Aż sam Pan, kona w mękach płomieni.
Mróz zaczął już okuwać ziemię, długie ciężkie szaty spływały w dół, okrywając zmarznięte, blade ciało. Jej twarz zarazem tak kamienna, wyrażała tak wiele emocji, których nie była w stanie ukryć w błękicie swoich oczu. Palce trzymała zaciśnięte, a ramiona zaś zesztywniały samoistnie od zimna, które przeszywało ją na wskroś. Zza kilku dorodnych drzew pośród ciemności dostrzegła łunę ognia. ''Ogień to potęga.'' Przypomniała sobie szepczącą świecę, która już dawno wypalona nie nadawała się do niczego, tym bardziej do szeptu. Ukryła białe pukle pod ciemnym kapturem, ściągając wodze swojej klaczy, która poruszyła się niespokojnie. Ona również wyczuwała intruza, a intruz niezaprzeczalnie wiedział o ich obecności. Popędziła zwierze do przodu, im dalej była od miejsca, w którym stały, tym bardziej przekonywała ją myśl, że wyjdzie z tego bez szwanku, dopóki końskie kwilenie nie rozniosło się echem po pobliskiej ziemi, a ona zdążyła jedynie puścić wodze i spaść ze zwierzęcia z jękiem zawodu. W roztargnieniu wyciągnęła miecz i spojrzała na konające zwierzę, na białej jak śnieg sierści rozlewała się krew. Odwróciła wzrok, szepcząc pod nosem ciche przeprosiny, nie była jeszcze pewna, kogo przeprasza, dopóki nie usłyszała świstu strzały za sobą, odchyliła się i ponownie uniosła broń wyżej. Próbowała zliczyć, jak wielu mężczyzn próbowało ją zabić, nadaremno, a teraz musiała dopisać kolejnego do listy. O ile wygra.
A złoto, krew i zdrada już zawsze będą mu towarzyszyć.
Dopóki głowy otulone białymi włosami nie spadną z karków, a kruki nie przetną skrzydłami światła, które odbija śnieg, splamiony krwią, już od wielu wieków.
Nie, zdecydowanie nie. Mimo wszystko to brzmi pocieszająco, że w całym tym bólu zachowuje się jakaś literacka postura, która ubarwia moje wyznanie.
A kimże jesteś, że muszę pokłonić Ci się tak nisko?
Splamić rąbki sukni mokrym piachem mojej ziemi?
Ugiąć plecy pod ciężarem Twoich tytułów,
które dla mnie nic nie znaczące?
Jedynie mężczyzną w innym płaszczu,
co z tego, że Twój złotem okuty, a mój jedynie honorem? Honor nie ściągnie mnie do ziemi, na dno głębokiego morza tak jak Twoje złoto. Nadal jednak nosisz miecz, jakbyś się czegoś bał, ja mam jedynie ogień.
I tak prawisz, a na Twoim dworze łka deszcz, którego nikt nie słyszy i nie ma kto go słuchać.
Aż sam Pan, kona w mękach płomieni.
Mróz zaczął już okuwać ziemię, długie ciężkie szaty spływały w dół, okrywając zmarznięte, blade ciało. Jej twarz zarazem tak kamienna, wyrażała tak wiele emocji, których nie była w stanie ukryć w błękicie swoich oczu. Palce trzymała zaciśnięte, a ramiona zaś zesztywniały samoistnie od zimna, które przeszywało ją na wskroś. Zza kilku dorodnych drzew pośród ciemności dostrzegła łunę ognia. ''Ogień to potęga.'' Przypomniała sobie szepczącą świecę, która już dawno wypalona nie nadawała się do niczego, tym bardziej do szeptu. Ukryła białe pukle pod ciemnym kapturem, ściągając wodze swojej klaczy, która poruszyła się niespokojnie. Ona również wyczuwała intruza, a intruz niezaprzeczalnie wiedział o ich obecności. Popędziła zwierze do przodu, im dalej była od miejsca, w którym stały, tym bardziej przekonywała ją myśl, że wyjdzie z tego bez szwanku, dopóki końskie kwilenie nie rozniosło się echem po pobliskiej ziemi, a ona zdążyła jedynie puścić wodze i spaść ze zwierzęcia z jękiem zawodu. W roztargnieniu wyciągnęła miecz i spojrzała na konające zwierzę, na białej jak śnieg sierści rozlewała się krew. Odwróciła wzrok, szepcząc pod nosem ciche przeprosiny, nie była jeszcze pewna, kogo przeprasza, dopóki nie usłyszała świstu strzały za sobą, odchyliła się i ponownie uniosła broń wyżej. Próbowała zliczyć, jak wielu mężczyzn próbowało ją zabić, nadaremno, a teraz musiała dopisać kolejnego do listy. O ile wygra.
A złoto, krew i zdrada już zawsze będą mu towarzyszyć.
Dopóki głowy otulone białymi włosami nie spadną z karków, a kruki nie przetną skrzydłami światła, które odbija śnieg, splamiony krwią, już od wielu wieków.