Śniło mi się to chyba 6 lat temu.
Sen, w którym moja prababcia została opętana.
To było w Warszawie w jakimś bardzo dziwnym blokowisku. Pamiętam dziwne kamienico-bloki, bo inaczej tego nie nazwę. Stały naokoło pustego placu. Prawie pustego. Jedyną rzeczą jaka na nim była, było wielkie, czarne, łyse drzewo.. Kiedy na nie patrzyłam, czułam się dziwnie.. Jakby miało do mnie przemówić.
Szłam do babci po schodach. Co dziwne, był na nich ogromny dywan. Skakałam po nich, ale nie czułam się dobrze. Czułam jakby to był przymus do zachowania pozorów. Przed jej mieszkaniem nagle spojrzałam w górę. Sufit był pełen karaluchów. Cały czarny. Zignorowałam to. Byłam tylko obserwatorem. Weszłam do środka. Wszystko było czarno-czerwone. Moja wychudzona prababcia leżała w ogromnym łożu, nad nią wyrysowany węglem był gigantyczny nietoperz o czerwonych ślepiach. Jej twarz poruszała się bardzo szybko w różnych kierunkach i coś mówiła, w dziwnym języku. Nagle schemat się powtórzył, znów szłam do niej przez podwórko. Tak było kilka razy i z babcią było coraz gorzej. W pewnym momencie zaczęłam szukać rozwiązania i wyjrzałam przez okno. To było to drzewo. Słyszałam jak do mnie mówiło, czułam jak mnie opętuje. Było tuż przy oknie. Nagle ptaki zaczęły wrzeszczeć, ledwie oderwałam wzrok od widoku zza okna. Wybiegłam i chciałam ściąć to drzewo. Ale jego nie było. Wróciłam do babci. Nie żyła.
View more