umiem walczyć o miłość, ale dziś chce dać Ci wolną rękę i czuć, że wiesz jak mnie traktować; nie chce wyznaczać Ci granic. mam nadzieje, że sam chcesz być blisko, nie zatrzymam Cię tu na siłę więc przywiąż się sam.
nie tonę w Twoich delikatnych słowach na brzeg wyrzucają mnie szorstkie rozczarowania nie wskoczę w Twój słodki ocean choć palą mnie słone łzy bezpieczniej mi wyschnąć niż kochać
Kiedyś jeszcze się uśmiechnę. Nie w tłumie dla zasady; w środku dla siebie. Bez blasku świateł, głośnej muzyki, przylepionych ludzi i zatrutych organizmów. W ciszy. W ciemności. W duszy. Stanę jak księżyc na gołym niebie, bez Ciebie, bez słońca. Stanę przed lustrem, nie przed Tobą i nie odbije światła. Odbije się od dna, pokocham siebie, nie Nas.
jesień mija mnie Twoim obojętnym korkiem a zamiast koronek z bioder zrzucam łzy z policzków zazdroszczę drzewom że mogą zostawić w tyle ciężar zwiędłych liści zrodzonych poprzedniej wiosny liściom że mają gdzie upadać jabłkom że mają powody by się rumienić
wielbiłam nasze nieba przecież to przed nim chowały się chmury to w jego spojrzeniach chowałam się przed światem słońce sprawiało sobie tyle zachodu by oddać mu pokłon dziś wyczuwam nieuniknioną burzę połamane parasolki rozszarpane serca nowe nurty wodospadów pchające się prosto przez moje policzki pierwszą kroplę i ostatnie pocałunki
chcę przyłożyć moje serce do Twojej duszy dłoń do Twojego policzka przesunąć po skórze zrzucając na bok całą przeszłość i ból pozostawiając ślady troski i zrozumienia zasiać nadzieję na dobrą przyszłość i dobrych ludzi
Chcę ubierać się w jego spojrzenie, krótkie spódniczki. Zrzucać je w korytarzu, całować na wejściu. Oplatać wokół niego delikatne perfumy, słodki ból, długie nogi. Rano pisać wiersze, nocami je uprawiać.
Przyjdź jakbyś wcale nie odchodził. Pocałuj jakby nasze usta nie dzielił rok przepaści. Przytul w ten sam sposób, dzięki któremu pamiętam jak czuć się dobrze. Ale nie za mocno jakbyś czekał na mnie tylko moment. Patrz w oczy jakbyś nie zdążył mrugnąć. Myśl o mnie jakby nigdy nic nie odwróciło Twojej uwagi. Jak gdyby nigdy nic.
Przeczytaj mnie jak sztukę. Powoli i dokładnie. Obudź wiosnę w sercu, nie ważąc na jesień, która na dobre zagościła za oknem. Codzień na nowo palcami badaj bladą skórę, ocieraj łzy i rumień policzki. Wzniecaj ogień, który sam jeden będziesz potrafił ugasić. Nie pozwól mi więcej tęsknić za przyspieszonym oddechem i ciepłem warg, które wdzierają się aż pod skórę budząc rozkoszne dreszcze.
Wiesz, ja już chyba całkiem przepadłam. Każde uczucie wydaje się być wyblakłe, pomięte i nijakie. Wszystko jest po prostu czarno-białe. Nic nie pachnie już tak samo, nawet odbicie w lustrze jest inne. Ja zwyczajnie niknę w oczach, zacieram się, osuwam się w niepamięć. Poraziła mnie głucha cisza, która w pełni zajęła moje myśli i serce.
każde miejsce na mojej skórze pomimo przepaści ciał odsłania się posłusznie na twoje imięto nie tęsknota to tylko wplatanie palców we włosy by przywrócić do życia twój dotyk
Uciekła, przeleciała przez palce niczym letni wiatr. Zniknęła, przygnieciona ciężarem swoich własnych myśli. Tonęła, w hektolitrach wspomnień co noc zalewających jej głowę.
rozebrał mnie z lęku, szeptem wkradając się pod skórę rozebrał mnie ze wstydu, wargami trwale wpisując się w myśli rozebrał mnie z uczuć, dłońmi wdzierając się do serca ubrał mnie w swój zapach, wzrokiem zabierając dech w piersiach
Szczery uśmiech już dawno wsadziłam głęboko w dziurawą kieszeń; mam na to za ciasną skórę. Skreślam kolejne litery alfabetu, kolejne potknięcia, nieudane plany. Próbuje obrać jakąś ścieżkę, wyznaczyć odpowiednią drogę, odnaleźć pogubione skrawki serca jednak chyba zwyczajnie brakuje mi sił. Pomysłów. Chęci. Próbuje stworzyć nową rzeczywistość, koślawo odnajdując się w otaczającym mnie świecie. Wciąż rozdrapuje stare rany, za każdym razem powtarzając sobie, że to przecież ostatni raz. Nie potrafię znaleźć niczego co byłoby w stanie uszczęśliwić mnie chociażby na kilka chwil. Potrzebuje impulsu, ciepła, kojącej ciszy schowanej w ramionach. Potrzebuje spokojnego serca, złagodzonych myśli.
Co noc karmiła się wspomnieniami, tłumiąc lęk samotności przeszywający ją do szpiku kości. Dbała o każde, skrzętnie chowając je w myślach nie pozwalając im się zakurzyć. Były najcenniejsze, najpiękniej mówiły o tym co niegdyś było na wyciągnięcie ręki.
W tej głuchej ciszy zabrakło jej jego słów, przeszywającego spojrzenia i dłoni we włosach. Każda komórka jej wiotkiego ciała krzyczała w tęsknocie za jego ciepłem, silnymi ramionami, pocałunkami w czoło.