Nie była to fascynacja ani pasja, ani podziw. To takie coś, co drży w gardle, gdy się wzruszasz, co napina ciało przy pierwszym pocałunku, co ściska żalem, gdy wiesz, że widzisz kogoś po raz ostatni. To coś, o czym mówi się „między słowami”.
Od początku czułam, że jest w stanie zrobić dla mnie wiele. My, kobiety, lubimy, gdy się o nas zabiega. Nie jestem inna. Jego adoracja i admiracja sprawiały mi przyjemność, łechtały ego. Być może ktoś dostrzegłby w tym próżność, ja uważam, że to całkiem naturalne. Każdy z nas ma potrzebę akceptacji, docenienia. Uwielbienie w jego oczach sprawiało, że czułam się wyjątkowa w jakiś niepodważalny sposób. Jakby wierzył w to, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Marzę o odbyciu podróży wgłąb własnego umysłu.