Puste pytanie. Podziel się czymś ?
Minęły dokładnie trzy godziny, trzydzieści osiem minut i dziewięć sekund, odkąd po raz pierwszy pochyliłam wąską szyjkę butelki nad szklaną czaszą płytkiego kieliszka, a moje boleśnie spierzchnięte wargi beznamiętnie posmakowały cierpkiego smaku czerwonego wina. Od tego czasu, cztery razy opróżniłam naczynie za pomocą przesadnie drobnych łyków i niezliczoną ilość razy oparzyłam się papierosem, gdy niechętnie próbując sięgnąć do porcelanowej popielniczki usytuowanej pomiędzy udami, upuściłam żar na gołą skórę, nie wzdrygając się nawet pod wpływem niespodziewanej fali dyskomfortu. Moje oliwkowe tęczówki ani na sekundę nie oderwały się od oszronionej tafli sypialnego okna, z uwagą obserwując, przechadzający się po granatowym niebie księżyc. Serce zwolniło bicie, uspokajając się pod toksycznym wpływem nikotyny, a odchylony kark rozbolał wraz z górną częścią kręgosłupa, idealnie komponując się z przemarzniętymi oraz ścierpniętymi nogami. Myśli rozbiegły się na wszystkie możliwe strony niczym spływające po ciele krople wody. Kłucie w klatce piersiowej zamieniło się w agonie, przypominającą nieczęste, choć brutalne dźgnięcia nożem i każdy kolejny oddech stał się wymuszeniem. Pamiętam, że jeszcze parę godzin wcześniej chciało mi się płakać. Rzadko kiedy w oczach pieką mnie łzy, więc bardzo zadziwiło mnie podobne zjawisko. Trzęsłam się tak, że kształt bladych opuszek palców rozmazywał się, kiedy na nie spoglądałam. Mimo to ani jedna słona kropla nie przyozdobiła mi policzka, nieważne jak bardzo bym się nie wysiliła. Rozczarowujące. Nie wiem, dlaczego ale kryłam głęboko w sobie jakąś cząstkę nadziei do tego, że coś równie traumatycznego jak szkoła pobudzi mój umysł do działania. Do przejęcia się, do rozpaczy, do okazania, chociażby cienia strachu w kierunku nieprzyjemnych wspomnień, ale nie. W zamian otrzymałam zaledwie cichą i niewzruszoną pustkę. Zgaszenie się. Upadek. Jedyne czego pragnęłam od września to moment wrażliwości. Chwila słabości, która pozwoliłaby mi uwolnić się od przesytu szaleństwa ukrytego w najciemniejszych zakamarkach umysłu. Dlaczego ta pustka nie chce zniknąć? Dlaczego spędzam ostatnie godziny, dzielące noc od świtu, pijąc pierwszy lepszy trunek? Odczuwam nieodparte wrażenie, że stałam się wrakiem człowieka. A szkoda, ponieważ za młodu miałam dość ambitny pomysł na siebie i nie zawierał on bynajmniej przesiadywania na kamiennym parapecie w towarzystwie butelki. Wszystko tak diametralnie uległo metamorfozie, odkąd mój charakter stracił swoją niepowtarzalną barwę. Z pozoru niby takie nic, aczkolwiek w dzisiejszym świecie naprawdę trudno o beztroskie bycie tym, kim się chce. Założę się, że nie jeden zazdrości innym podobnego przywileju. W końcu, kim się jest, kiedy nie jest się sobą? Odpowiedź brzmi krótko - nikim. I ja jestem właśnie takim nikim. Takim wyprutym z koloru płótnem, którego nie można ani kochać, ani nie znosić, bo nic sobą nie reprezentuje. Prawie jak nieskończone dzieło sztuki. Jak niedośpiewana piosenka. Jak dewiacja.