Mniej więcej raz, może dwa w miesiącu. Pociąg wybieram zwykle wtedy, gdy mam do zrobienia dłuższą trasę i wiem, że na miejscu nie będzie potrzebne mi auto.
Czy zdarzyło Ci się zetknąć z tajemniczymi czy też magicznymi przesądami opartych na zjawiskach przyrodniczych? Przykład: "W środku czarciego kręgu trwa imprezka wróżek leśnych i nie należy jej zakłócać". Podziel się takowymi, jeśli na jakieś się natknąłeś/ natknęłaś =)
Hmm, wśród ludzi gór popularny jest przesąd związany w widmem Brockenu - jakoby zobaczenie cienia swojej postaci w tęczowej aureoli miało zwiastować rychłą śmierć w górach. Urok zostaje "odczyniony", gdy zobaczy się je trzykrotnie. Widziałam dwa razy - nie żebym rzucała jakieś wyzwanie losowi. Raz też spotkałam w lesie pleń (pełznące razem tysiące maleńkich larw muchówki) i to niby też ma zapowiadać katastrofę.
"Czarcie koło" czy też "czarci krąg" - od wieków uważany za efekt czarów lub nadprzyrodzonej mocy, a także przestroga, aby nigdy nie postawić wewnątrz choćby stopy. Uważasz, że to bujda i chętnie byś sprawdził/a na sobie tę tezę, czy lepiej nie ryzykować?
Czarcie kręgi pojawiają się czasami na moim trawniku, zwłaszcza w tej cześci ogrodu, gdzie rosną brzozy. Traktuję je jednak w kategoriach choroby i tego, że coś zaniedbałam i teraz trzeba będzie walczyć z paskudztwem... Tak, przez chwilę wyglądają bardzo malowniczo i baśniowo, ale ostateczny efekt ich pojawienia się to poważnie zniszczona darń. Więc odkładam na bok sentymenty i częstuję je miedzianem.
Tak, lubię go. Mam też pierwsze białe nitki we włosach i koktajl uczuć z tym związanych: od rozbawienia, przez ciekawość, aż po zaniepokojenie, że to już.
Byłam tam w czasach, gdy można było z butelką taniego wina i bagietką położyć się swobodnie na trawie pod wieżą Eiffla, patrzeć na czerwieniejące niebo i wdychać słodki zapach spliffa z sąsiedztwa. W mojej głowie to miasto ma smak studenckiej dekadencji, nonszalnckiej beztroski pustego portfela. Nie chcę tego popsuć i już tam raczej nie wrócę.
Trochę tak. Zwijam żagle i zawracam. Często bez słowa wyjaśnienia. Bywam jątrzącą się raną. Nie da się wtedy mnie pogłaskać ani utulić. Czułość boli, bliskość przeraża. Jeżę się. Kolce stroszę na świat i w bezsilności wbijam w swoje miękkie wnętrze. Chciałabym znaleźć plaster, proste i skuteczne rozwiązanie. Nazwanie problemu wcale nie pomaga.
Pamiętam, że zbierała je moja siostra. Mnie jakoś ominęło. Za to miałam zeszyt z niezliczonymi pytaniami, tzw. "Złote myśli". Ostatnio w ramach wyprawy do Łodzi odkryłam współczesną jego wersję na półkach Pantuniestał (fot. zapożyczona z ich strony) i aż uśmiechnęłam się do swojej wewnętrznej dziewczynki.
Witaminą D głównie.Nie mam depresji, nie wpisuję się w trendy. Miewam za to przejściowe spadki nastroju, tendencję do uciekania i odgradzania się od wszystkich. Wkurw na pół świata też miewam... a czasem nawet na cały z sobą na czele oczywiście. Tak, największą wojnę toczę z samą sobą. Szach mat.
Byłam na weekend jakieś dwa tygodnie temu - powłóczyć się, pozwiedzać, posmakować... nawet trochę porozmawiać oraz, niestety, zmarznąć i przyjemny czas przypłaciłam niezbyt przyjemnym przeziębieniem. A samo miasto pozostawiło lekki niedosyt: dwa dni to za mało - chętnie wrócę.
Tak, jeśli mu jakiś nadasz. Ty jesteś podmiotem, ask to tylko narzędzie w Twoich rękach.Dla mnie nadal jest to platforma kontaktu z ważnymi dla mnie osobami. Mamy też inne drogi, ale pewien sentyment do konwersacji prowadzonych za pośrednictwem tego portalu pozostał. Poza tym to mój notatnik: trochę taki brudnopis, trochę miejsce, w którym mogę uporządkować myśli, a czasem po prostu zostawić coś istotnego do rozkminienia na później.
Prawą.[przeterminowane] Myślę sobie ostatnio o odkładaniu różnych rzeczy na później. Takich codziennych jak sprzątanie, pranie, gotowanie zupy dyniowej, ale też tych większych marzeń i planów... często w poczuciu, że mam jeszcze czas, że to nie jest dobry moment, że może poczekać. Zastanawia mnie to w kontekście "natychmiastowości" naszej kultury, tego żądania tu i teraz, lęku przed utratą terminu ważności, przegapienia szansy, która nigdy nie wróci.
Zapewne z tych samych powodów, dla których autor pozostaje w anonimowym cieniu. To przewrotne stworzenie jest bowiem piewcą drugiego planu i tekstów pobocznych, niby przemyka się ukradkiem, trochę w charakterze statysty, ale dobrze wiemy, że tak naprawdę zamierza zagarnąć całą uwagę czytelnika dla siebie.
"Romans" reż. Natalia Sakowicz.Cenię sobie wolność interpretacyjną, zaproszenie odbiorcy do tworzenia, pozostawienie przestrzeni na własny odbiór, własne historie - i wszystko dostałam plus piękny punkt zwrotny, który wywrócił mi misternie tkany plan odczytania sztuki. A wszystko wokół jednego z moich ulubionych tematów - trudnej, toksycznej relacji ze swoim ciałem, ciałem postrzeganym jako odrębny byt - lalkę złożona w dłonie umysłu/duszy. I trochę znów wzdycham nad nieszczęściem rodzaju ludzkiego i tym, że tak trudno zaakceptować nam naszą kruchą, brudną cielesność. Ten kawałek mięsa to bardziej "my" niż bylibyśmy skłonni sądzić. Żadne tam ghost in the shell.
Hmm..., kusi mnie, żeby rozmontować trochę to pytanie i poszukać w nim drugiego i trzeciego dna, ale odbiję tylko piłeczkę - a czy Ty akceptujesz blondynów?
Tak, ale w zasadzie tylko ten, który dostaję od mamy, taki domowej roboty na własnym zakwasie. W moim domu w ogóle je się mało chleba. Bywa tak, że kupuję tylko po dwie bułki Orkanowi i Światło na śniadanie i do szkoły następnego dnia.
Tak i nie. Jest całkiem nieźle. Doceniam to, co mam. W zasadzie możnaby nawet osiąść na laurach, leżeć, pachnieć i cieszyć się życiem. Gdyby tylko coś nieznośnie nie kłuło, nie szeptało przed snem w wieczornej ciszy, że może być coś więcej, że są jeszcze nowe ścieżki, że za horyzontem..., za zakrętem... coś niepoznanego, nowe wyzwanie, nowy sprawdzian, nowy pejzaż... kolejny znak zapytania.