To puste pytanie, Sho, zrób z nim cokolwiek tylko chcesz.
Lubię, gdy mam wolne pole manewru i mogę się rozpisać, a jednocześnie gubię się, nie wiedząc co mógłbym, a raczej co chciałbym zamieścić. Jest tyle rzeczy, które w ostatnim czasie zaprzątają moją głowę, a takie niepozornie puste pytanie, wywołuje u mnie spazmy czegoś dziwnego.
Jakby czegoś na wznak lęku, że nie ujmę tego w odpowiedni sposób albo coś spartolę, starając się przedobrzyć.
Niemniej jednak wydaję mi się, że moje myśli krążą ostatnimi czasy namiętnie wokół jednego temu. Zastanawiam się, dlaczego ludzie tak żarliwie potrzebują miłości. Nie uważam, żeby było to wielce złe, jednak zniesmacza mnie. Ostatnio goniąc za ową myślą, zdecydowałem się postąpić krok dalej i wypytać ludzi, z którymi utrzymuję jakiekolwiek stosunki, do czego dążą, czego potrzebują i bez z czego nie wyobrażają sobie życia. I chociaż spodziewałem się odpowiedzi, zbiła mnie ona z pantałyku, przyprawiając o jeszcze większe zniesmaczenie, a nawet gniew.
Wszyscy, jak jeden mąż, odpowiedzi, że miłość to jest, czego potrzebują, bez czego nie wyobrażają sobie życia, bo jeśli nie miłość, to co niby? W późniejszych etapach odpowiedzi miłość przeplatała się z pieniędzmi, co mnie szczególnie wyprowadziło z równowagi, ale szczególnie w głowie utkwiła mi jedna odpowiedź, natomiast:
"Po co w ogóle pytasz, Dominik? Przecież wiesz, że oprócz dóbr materialnych i miłości nic dla ludzi się nie liczy. Jeśli masz pieniądze, jesteś kimś, a jeśli jeszcze posiadasz obok siebie osobę, która kochasz, jesteś kimś podwójnie".
To teraz ta wypowiedź jest dla mnie bezsensowna i ociekające ludzką głupotą, ale mimo to nie umiem jej wyrzucić z pamięci i przeplata się wraz z innymi, jednak na tyle nikłymi, że nie wywołują u mnie takiego zamętu jak to, co podałem powyżej. Chciałem ją w jakiś sposób zrozumieć, przełożyć na swój własny sposób, ale ilekroć nad tym się pochylę, poświecę temu czas, wywołuje to u mnie istne oburzenie.
Miłość jest ważna, temu nie zaprzeczę, ale chyba nie na tyle, żeby zrzucać wszystko na inny tor, kiedy ona łaskawie do nas zawita. Ludzie łapią się niej jak oparzeni, jakby nigdy więcej miała się nie nadarzyć, jakby miała zniknąć i nie wrócić. A ona przecież wróci. Zawsze wraca. Jak nie teraz, to jutro, a jak nie jutro, to za tydzień. I tak w kółko.
Tak samo jest z pieniędzmi - są ważne, cholera jasna, nawet bardzo, ale nie na tyle, żeby tracić dla nich głowę. Brniemy coraz wyżej, zatracamy się w tym bez pamięci, bo w końcu dorobiliśmy się tego, do czego dążyliśmy. I to jest fajne, nie ukrywam, ale czy naprawdę po drodze musimy zrobić tyle rzeczy wbrew sobie?
A może to wcale nie jest złe; może to moje myślenie jest ograniczone i pozbawione żaru, który spowija osoby biegnące za miłością i pieniędzmi.
Jakby czegoś na wznak lęku, że nie ujmę tego w odpowiedni sposób albo coś spartolę, starając się przedobrzyć.
Niemniej jednak wydaję mi się, że moje myśli krążą ostatnimi czasy namiętnie wokół jednego temu. Zastanawiam się, dlaczego ludzie tak żarliwie potrzebują miłości. Nie uważam, żeby było to wielce złe, jednak zniesmacza mnie. Ostatnio goniąc za ową myślą, zdecydowałem się postąpić krok dalej i wypytać ludzi, z którymi utrzymuję jakiekolwiek stosunki, do czego dążą, czego potrzebują i bez z czego nie wyobrażają sobie życia. I chociaż spodziewałem się odpowiedzi, zbiła mnie ona z pantałyku, przyprawiając o jeszcze większe zniesmaczenie, a nawet gniew.
Wszyscy, jak jeden mąż, odpowiedzi, że miłość to jest, czego potrzebują, bez czego nie wyobrażają sobie życia, bo jeśli nie miłość, to co niby? W późniejszych etapach odpowiedzi miłość przeplatała się z pieniędzmi, co mnie szczególnie wyprowadziło z równowagi, ale szczególnie w głowie utkwiła mi jedna odpowiedź, natomiast:
"Po co w ogóle pytasz, Dominik? Przecież wiesz, że oprócz dóbr materialnych i miłości nic dla ludzi się nie liczy. Jeśli masz pieniądze, jesteś kimś, a jeśli jeszcze posiadasz obok siebie osobę, która kochasz, jesteś kimś podwójnie".
To teraz ta wypowiedź jest dla mnie bezsensowna i ociekające ludzką głupotą, ale mimo to nie umiem jej wyrzucić z pamięci i przeplata się wraz z innymi, jednak na tyle nikłymi, że nie wywołują u mnie takiego zamętu jak to, co podałem powyżej. Chciałem ją w jakiś sposób zrozumieć, przełożyć na swój własny sposób, ale ilekroć nad tym się pochylę, poświecę temu czas, wywołuje to u mnie istne oburzenie.
Miłość jest ważna, temu nie zaprzeczę, ale chyba nie na tyle, żeby zrzucać wszystko na inny tor, kiedy ona łaskawie do nas zawita. Ludzie łapią się niej jak oparzeni, jakby nigdy więcej miała się nie nadarzyć, jakby miała zniknąć i nie wrócić. A ona przecież wróci. Zawsze wraca. Jak nie teraz, to jutro, a jak nie jutro, to za tydzień. I tak w kółko.
Tak samo jest z pieniędzmi - są ważne, cholera jasna, nawet bardzo, ale nie na tyle, żeby tracić dla nich głowę. Brniemy coraz wyżej, zatracamy się w tym bez pamięci, bo w końcu dorobiliśmy się tego, do czego dążyliśmy. I to jest fajne, nie ukrywam, ale czy naprawdę po drodze musimy zrobić tyle rzeczy wbrew sobie?
A może to wcale nie jest złe; może to moje myślenie jest ograniczone i pozbawione żaru, który spowija osoby biegnące za miłością i pieniędzmi.