[W SZ] Ostatnio obejrzany film?

Wczoraj postanowiłem się przemóc i włączyłem stare nagrania z mojej dawnej kamery, powstałe w latach 80. XX w., jak jeszcze mieszkaliśmy z Danielem w Nowym Jorku.
Nie dałem jednak rady obejrzeć ich więcej niż jedno, zostając nagle przytłoczonym mirażem wspomnień.
Na tym filmie nie było w zasadzie nic szczególnego, co mogłoby wywołać we mnie taki stan.
Ot, przypadkowo zarejestrowane przez Hala, naszego ówczesnego znajomego, urywki nakręcone podczas tego, jak szykowaliśmy się w naszym mieszkaniu na jakiś koncert, nie pamiętam już nawet jakiego zespołu.
Hal był ewidentnie pijany, ręce mu drżały z ekscytacji, co znacznie odbijało się na jakości rejestrowania przez niego materiału.
Recytował cytaty ze „Skowytu” Ginsberga, kierując na nas oko kamery, co i raz skandując wyraz „święty” na wzór tegoż poety.
Daniel, układając sobie włosy przed lustrem w łazience, po chwili nie wytrzymał, roześmiał się głośno i pokazał mu środkowy palec. Stojący zaraz za Danielem ja sam westchnąłem i oznajmiłem coś, czego jednak na nagraniu nie dało się zrozumieć.
Hal zaczął na to wrzeszczeć już na dobre, również wybuchając gromkim chichotem — „Święty Daniel, Święty Armand, Święty Hal, wszyscy, do jasnej cholery, jesteśmy tutaj święci! Niech to szlag, świat o nas nigdy nie zapomni!”
Następna scena ukazywała jak z uśmiechem na ustach wyrywam mu szybko kamerę, najwidoczniej mając już dosyć jego wstawionego bajdurzenia.
W istocie miał on wielkie plany.
Studiował w szkole tanecznej.
Chciał zawojować Broadway.
To właśnie on wprowadził nas w środowisko alternatywnych artystów na Greenwich Village i w SOHO.
Twierdził, jak wielu z nich, iż pożre ten świat, przeżuje i wypluje zmienionym.
Ludzkość zapamięta go i doceni.
Tchniony jakimś wewnętrznym impulsem wpisałem w wyszukiwarkę internetową jego dane.
Hal Montgomery.
Nikt taki nie dokonał niczego wielkiego.
Nawet żaden z mężczyzn noszących to imię i nazwisko nie był nim.
Ten świat ostatecznie musiał pożreć niego.
⠀
Nie dałem jednak rady obejrzeć ich więcej niż jedno, zostając nagle przytłoczonym mirażem wspomnień.
Na tym filmie nie było w zasadzie nic szczególnego, co mogłoby wywołać we mnie taki stan.
Ot, przypadkowo zarejestrowane przez Hala, naszego ówczesnego znajomego, urywki nakręcone podczas tego, jak szykowaliśmy się w naszym mieszkaniu na jakiś koncert, nie pamiętam już nawet jakiego zespołu.
Hal był ewidentnie pijany, ręce mu drżały z ekscytacji, co znacznie odbijało się na jakości rejestrowania przez niego materiału.
Recytował cytaty ze „Skowytu” Ginsberga, kierując na nas oko kamery, co i raz skandując wyraz „święty” na wzór tegoż poety.
Daniel, układając sobie włosy przed lustrem w łazience, po chwili nie wytrzymał, roześmiał się głośno i pokazał mu środkowy palec. Stojący zaraz za Danielem ja sam westchnąłem i oznajmiłem coś, czego jednak na nagraniu nie dało się zrozumieć.
Hal zaczął na to wrzeszczeć już na dobre, również wybuchając gromkim chichotem — „Święty Daniel, Święty Armand, Święty Hal, wszyscy, do jasnej cholery, jesteśmy tutaj święci! Niech to szlag, świat o nas nigdy nie zapomni!”
Następna scena ukazywała jak z uśmiechem na ustach wyrywam mu szybko kamerę, najwidoczniej mając już dosyć jego wstawionego bajdurzenia.
W istocie miał on wielkie plany.
Studiował w szkole tanecznej.
Chciał zawojować Broadway.
To właśnie on wprowadził nas w środowisko alternatywnych artystów na Greenwich Village i w SOHO.
Twierdził, jak wielu z nich, iż pożre ten świat, przeżuje i wypluje zmienionym.
Ludzkość zapamięta go i doceni.
Tchniony jakimś wewnętrznym impulsem wpisałem w wyszukiwarkę internetową jego dane.
Hal Montgomery.
Nikt taki nie dokonał niczego wielkiego.
Nawet żaden z mężczyzn noszących to imię i nazwisko nie był nim.
Ten świat ostatecznie musiał pożreć niego.
⠀