Trochę rozbawiło mnie zachowanie szambelana. Wiem, że nie miał złych intencji.
- Ufam Ci i wierzę, iż nie masz złych zamiarów. Jednakże sam rozumiesz, jak zabrzmiały Twe słowa. - Bali Bey to najbardziej uczciwy człowiek, jakiego znam.
- Ja też nie chcę więcej przelewania krwi dynastii. - głęboko westchnąłem i spojrzałem w oczy Malkoçoğlu.
Wezwałem więc straż.
- Przynieście mi Koran! - rozkazałem, a po chwili u mych stóp stała księga w stojaku.
- Malkoçoğlu Bali Bey!
Przysięgam Ci, iż nie dojdzie więcej do bratobójstwa. Każdy członek dynastii Osmanów zachowa swe życie, będzie bawił swe dzieci... Na Allaha, przysięgam! - wyznałem trzymając prawą dłoń na świętej księdze. Od razu poczułem ulgę wypowiadając te słowa. Nie będę jak moi przodkowie! Moi bracia zachowają życie, tak jak wszyscy moi synowie!
- Lecz? - spytałem trochę wystraszonego Beya.
- Nie bój się, mów... - zachęcałem Malkoçoğlu. Nie miał powodów do strachu...
- Co to znaczy? - zapytałem ze zdziwieniem. "Aby już nigdy w tym pałacu nie przelała się krew dynastii Osmanów"...
- Czyli mam to rozumieć, że nie chcesz śmierci mego rodzeństwa. Ja również nie wyrażam chęci do tego. Jednakże mam wrażenie, że masz w tym jakiś cel... Chcesz mnie zdetronizować? - uważnie i powoli wypowiadałem każde słowo. Nie wątpię w wierność mego szambelana, jednak jego wypowiedź musiała mieć głębsze znaczenie...
Nie dając mi nic powiedzieć, mój szambelan kontynuował. Uśmiechnąłem się, bawiło mnie takie zachowanie.
- Jedyne czego mi trzeba w tej chwili to Isabelli... - dopiero po tych słowach, a dokładnie po zdziwionej, ale i rozbawionej minie Bali Beya, zdałem sobie sprawę, że powiedziałem to na głos.
Dojrzałem lekkie zmęczenie w oczach mężczyzny, więc zacząłem temat:
- Nie stój tak, usiądź. - ręką wskazałem na miejsce obok mnie na tronie. Szambelan przystał na propozycję, więc postanowiłem coś powiedzieć, nie lubię ciszy!
- Od lat wiernie mi służysz. Może Tobie czegoś trzeba, czegoś Ci brakuje? - miło spytałem Malkoçoğlu.
Odpoczywałem właśnie na mym łożu, gdy jeden ze strazników poinformował mnie o przybyciu Bali Beya. Czyli za długo nie nacieszyłem się czasem wolnym i myśleniem o Isabelli. Wstałem więc i usiadłem na tronie.
- Wpuść go. - rozkazałem halabardziście, a po chwili przed mymi oczyma stanął mój szambelan.
- Witaj. O co chodzi? - spytałem poddanego.
...
- Isabella... - powtórzyłem cicho. Piękne imię... Uważnie wysłuchałem każdego słowa, każdej głoski, jaką wymawiała kobieta. Tak pięknie ruszała wtedy ustami, i miała taki słodki głos!
- Przykro mi z tego powodu. Ja też chciałbym stąd uciec, tak, by nikt nie wiedział i mnie nie szukał... - zamyśliłem się, nawet nie zauważyłem, kiedy dziewczyna odsunęła się i zaczęła zwiedzać komnatę.
- Myślę, że już musimy iść... Wytrzymaj jeszcze tę noc. - widząc rozczarowanie w oczach niewiasty, zrobiło mi się smutno. Chciałem, by się uśmiechnęła.
- Znajdę Cię, napewno! - udało mi się. Dostrzegłem lekki uśmiech. Wyszliśmy z komnaty i rozeszliśmy się w przeciwne strony.
Byłem trochę zaskoczony, że dziewczyna dała mi się poprowadzić, ale nawet mnie to ucieszyło. Gdy spytała kim jestem, myślałem nad odpowiedzią. Jeśli powiem prawdę, wystraszy się. A jeśli nie i pozna później prawdę, więcej mi nie zaufa... Zaryzykuję! Żyje się tylko raz!
- Jestem Iskender. A Ty jak masz na imię? - spytałem z uśmiechem Po otrzymaniu odpowiedzi, kontynuowałem:
- Czego szukałaś w ścianie? - patrzyłem w oczy hatun. Była bardzo piękna...
Po skończonej pracy postanowiłem odwiedzić tajemną komnatę. Tylko w niej mogłem zawsze odpocząć, rozważać ważne sprawy...
Przekraczając kręte korytarze, będąc już przy ostatnim z przejść, zauważyłem jakąś kobietę. Poczekam! Co ona wyprawia? Po chwili podszedłem do hatun.
- Co robisz? - spytałem przyjaźnie, a kobieta aż podskoczyła.
- To Ty... - zatkało mnie. Ale ona jest piękna! Gdy głos mi powrócił, rzekłem:
- Nie bój się mnie. Nie jestem taki straszny. - zaśmiałem się.
- Co Cię tu sprowadza? Choć, pokażę Ci fajne miejsce, tam mi wszystko opowiesz. - chwyciłem delikatną dłoń niewiasty, otworzyłem przejście i już po chwili byliśmy w mej tajemnej komnacie.
- Ja jestem sułtanem, zawsze mam dużo pracy. - uśmiechnąłem się do kobiety.
- Może wyjedziemy do pałacu w Edirne? Taki odpoczynek dobrze nam zrobi. - spojrzałem w oczy ukochanej. Widziałem tę radość, wróciła, tak jak dawniej.
- Dobrze, ale teraz muszę wracać do pracy. Odwiedzę Was później. - po ukłonie towarzyszki i jej wyjściu zasiadłem za biurkiem i przeglądałem listy od posłów.
- Melek, moja piękna sułtanko. - powiedziałem czule i przytuliłem ukochaną. Otarłem łzy z jej ślicznej twarzy.
- Miałem dużo pracy, nie miałem czasu. Proszę, nie płacz już. Zachowaj te łzy, by mogły wypłynąć w dzień mej śmierci. - ucałowałem żonę. Jak mogła pomyśleć, że ich nie kocham?!
- Jeszcze dziś odwiedzę dzieci, przysięgam! - chwyciłem filigranową dłoń niewiasty. Ujrzałem, iż się uspokoiła, co przyprawiło mnie o delikatny uśmiech.
- A Ty przysięgnij, że już nigdy nie pomyślisz o tym, że Was nie kocham. - przytuliłem kobietę i ucałowałem jej czoło.
Przeglądałem listy od posłów Austriackich, gdy usłyszałem skrzypienie drzwi. Nie zwracałem uwagi, za bardzo pochłonęła mnie praca.
- Melek... - uśmiechnięty wstałem i podszedłem do ukochanej.
- Tak, wszystko dobrze. Miałem dużo pracy. - usiadłem na tronie. Usłyszałem wieść o spodziewaniu się kolejnego potomka i zanim zdążyłem zareagować, kobieta podbiegła i mnie pocałowała.
- Wspaniała wiadomość! - z uśmiechem wpatrywałem się w Melek.
- Nic Ci nie potrzeba? Powiedz, a natychmiast wydam rozkaz. - zapewniłem faworytę.