Miłość – to odpowiedź na wszystko. Mam pewną dokuczliwą przypadłość, która jako jedyna pośród innych metod potrafi wytrącić mnie ze stanu równowagi, nakazując mi wrócić do doli wrażliwości i płakać przy najbliższej, możliwej okazji. Przechyla szalę na drugą stronę oraz przez długi czas nie pozwala przeciągnąć ciężaru z powrotem. Jest nią – miłość.
Gdy jestem szaleńczo zakochany, mój świat staje na głowie, gotów jestem poświęcić wszystko i wszystkich, a tym samym robię się niepohamowanie zazdrosny oraz jestem w stanie zgoła nagle rozpłakać się z byle powodu.
Mimo to, przynoszono mi szczęście na tacy za pomocą lichego jestestwa, samą obecnością ili samym bytem tuż, tuż, obok. Oprócz wad i umyślnych chorób, mam także ceniony ponad konglomerat swoisty atut – cieszę się z tego, co mam.
Bardzo często owa zazdrość pełni rolę wyznacznika, jest bezpośrednim dowodem na to, jak bardzo mi na kimś zależy i otwiera mi oczy w kwestii tego, ile ktoś dla mnie znaczy – a musi to być niewątpliwie dużo, skoro skłonił mnie do odczuwania tak skrajnie silnych emocji.
„Ludzie na ogół nas nie zauważają – gdy nas zauważą, to nie pozwalają nam mówić, jak już pozwolą nam mówić, to najczęściej nas nie słuchają, jeżeli nawet słuchają, to zazwyczaj nie rozumieją, co mówimy, jeśli nawet zrozumieją, to nie uwierzą najczęściej, a jeśli nawet uwierzą, to nie zapamiętają.”
— prof. Jerzy Bralczyk w wykładzie pt. „Jak mówić, by nas słuchano?”
https://www.youtube.com/watch?v=TG4ZAGnlPOY
Już kiedyś otrzymałem od Ciebie podobny komplement… Odpowiem dokładnie tak samo, jak odpowiedziałaby postać, którą gram w szkolnym spektaklu: „Za kogo się mam? Za zwyczajnego człowieka i nikogo więcej. Człowieka, być może, wrażliwego i współczującego, co nieco wiedzącego, ale na pewno już zupełnie zwykłego”.
Swoją drogą, bazując na moich poprzednich wpisach, byłby to całkiem logiczny wniosek.
Zdaje się, że jestem bez pamięci zakochany w Piotrze Rubiku i jego „Kropelce rosy, kropli krwi” i wszystkich innych utworach, jakie niosą ze sobą nieskalane uczucia i płynność ich wyrażania w słowach. To, z jaką łatwością i równie głębokim przekazem rozlewają się te idealnie dobrane epitety i wszelkie grajki gronostaje sprawia, że się rozpływam. Głupio to mówić, ale silnie utożsamiam się z tekstem tych piosenek, a kto ma to przeczytać, niech przeczyta – co mi tam!
Jesień jest moją ulubioną porą roku, dni październikowe i mroźne, pełne oziębiającego nos chłodu wieczory listopada. Wybór padł tak, a nie inaczej, nie tylko dzięki przychylnej moim upodobaniom niezbyt żarliwej i równie podobnej zimowym soplom temperaturze, lecz przyczynił się ku temu również krajobraz, który niesie ze sobą mnóstwo wdzięku i uroku osobistego, klimat oraz metafory spadających liści unoszonych na powiewającym wietrze. O ile nie przepadam za rapem polskim, to jest pewien twórca, który dość często nawiązuje do tego typu odniesień i właśnie dzięki temu otrzymał ode mnie miano ulubionego powyżej niebios. Jest nim Jakub „Skor” Ośrodek.
Niektóre ze spraw z rzadka ulegają zmianie, na przykład trudno jest mi znaleźć rzecz, która zasili moją satysfakcję w pełni. Nie mam na myśli tego, iż jakaś z nich szybko mnie nudzi – choć to ludzie mają w swej pierwotnej naturze. Sam fakt namiaru obiektu westchnień, który da mi sto procent radości i zadowolenia, byłby na ten moment jedną z najcięższych na świecie prac. Innym przykładem jest stałość w rutynie, gdzie codziennie mijać można ten sam słup, spacerować tym samym chodnikiem i czytać te same książki, które tak czy siak niewiele wnoszą do naszego życia. W gruncie rzeczy wszystko po pewnym czasie staje się przewidywalne i łatwe do dogłębnego rozszyfrowania. Nie wiem, czyja to wina albo zasługa, lecz z pewnością nie jest to coś, co chciałoby się odczuwać – chroniczna apatia.