Kiedyś zadawałem i okazało się, że moja wrażliwość na krytykę wzięła nad tym pomysłem górę. Trudno też tutaj wpaść na dobre pytania, bo cały czas jest takie wrażenie, że "wszystko już było".
Ludzie którzy bawią się najlepiej żyją w bajce, której utrzymanie spoczywa na plecach tych, którzy sobie jej odmawiają. Zaczyna się od tego, że mała dziewczynka sobie szlocha po cichu "dlaczego ja nie mam chłopaka? Dlaczego nikt mnie nie lubi? Przecież nie proszę o tak wiele" i z czasem taka osoba zaczyna być zmęczona skromnym życiem i kompensuje to sobie... braniem tego co się jej według niej należy. Potem rodzi się takie grono ludzi "świętych", które korzysta z życia na siłę, nadużywa wszystkiego co dobre, jeździ sobie na rowerach po wycieczkach, a jak przyjdzie coś zrobić to mówi, że nie ma siły i podkreśla takie upragnione "niebo" bez zmartwień, zobowiązań i starań. Tacy ludzie "balują" dumnie podkreślając swoją niezależność i tracą wszelką umiejętność krytyki, bo czują wewnątrz, że wprowadziłoby to napięcie, które zburzyłoby ich sielankę.
Zdecydowanie nie. Prawie zawsze i tak telewizor jest przełączony na konsolę albo internet. Działam najlepiej, gdy nie mam do czynienia z globalizacją. Jak tylko pomyślę o tym, ile osób wie o tym co ja, interesuje się tym i ma jakieś zdanie, to "insecurities" nie dają mi żyć.