Ból czyni ludzi silniejszymi.
Dlatego nie krzycz tak głośno, dławiąc się swoim własnym oddechem.
Nie płacz, szlochając jak dziecko, które zgubiło drogę do domu.
Nie chce słyszeć tego jak coś w Tobie pęka.
Wole zobaczyć jak sie podnosisz.
I rozpoczynasz wojnę.
Z tym co Cie pożera i rani od środka.
Ciekawy tego czy upiór jakiego skrywasz w sobie pożre Ciebie, czy Ty jego.
Dasz rade walczyć? To walcz.
Poświęcając wszystko co masz.
Ubrany w czerń, w ciemności wychowany i mrokiem karmiony.
Czego oczekujesz jak me serce dawno skamieniałe,
obarczone jedynie grzechami,
zamknięte jest i niedostępne.
Spójrz na to racjonalnie.
Jestem dla Ciebie,
czymś nieosiągalnym.
Z porozrzucanych resztek sklej mnie w całość.
I nie uciekaj gdy będzie gorszy dzień.
Nikt nie chciał się podjąć wyzwania okiełznania mnie, wiesz?
Dlatego w mojej duszy tak diabelsko pustka gra.
A ja kołysze się w jej rytm nieustannie się gubiąc.
Bo przecież nie naprawia się tego co zepsute.
I nie trzyma się blisko tego co złe.
Dlatego nie wiem czym szczęście jest.
Wiem to.
Nie liczę na rozbłysk słońca, który odgoni ode mnie ten gęsty mrok.
Nie oczekuje lepszego jutra, pojutrza czy życia.
Jest mi dobrze, tak jak jest.
Będę trwał, dopóki nie przepadnę i nie zniknę.
Zresztą tak jak Ty. Ulegniesz zniszczeniu razem ze mną.
Smutna prawda, nie?
Tak trudno mnie dosięgnąć.
Samotność, moja nieodłączna towarzyszko.
Zawsze ze mną byłaś, mimo wszystko.
Nie umiałem otworzyć się na innych, niż na Ciebie, Miła.
Przy mym boku od zawsze trwałaś, byłaś.
Zarzucając cicho na me ciało łańcuchy.
Zamknęłaś w klatce, pozwalając poczuć się jak obcy.
Lecz przyzwyczaiłem się do tego, teraz inaczej żyć nie umiejąc.
Od zawsze moja,
będziesz mą do końca.
Słodki zapach krwi pieści moje nozdrza.
Gdy za lasem rozlewa się dopiero pierwszy promyk słońca.
Znów ta sama pustka gryzie sumienie.
A wiatr roznosi pył skalanych mych czynów grzechem.
Cicho tu.
Słońce przysłoniły gęste chmury.
Skrajne ciemności nastały.
A ja nadal stoję w miejscu, obserwując kwiaty.
Kwiaty, które spadają z potężnego drzewa kwitnącej wiśni.
Jednak zanim opadną bezwładnie na splamioną krwią ziemie, smugam je najczarniejszym płomieniem.
Więc zamiast różowego puchu, popiół smaga mi twarz.
I wtedy przymykając oczy wyobrażam sobie świat.
Tańczący tak jak mu gram.
I co mnie zaczepiasz? Chcesz sobie niepotrzebnego guza nabić?
Nie sądziłem, że ktoś w ogóle będzie o tym pamiętał. Miło.
Dlatego ciesz się bo przymknę oko na zakłócenie mojego spokoju i Cie oszczędze, zresztą już kolejny raz.