W porządku, zaczął się zastanawiać, ile to jeszcze potrwa? JARVIS przecież wszystko widział. Dlaczego jeszcze nie przysłał żadnego Marka na ratunek? Dlaczego tym razem szło tak opornie? Przecież życie Tony'ego było zagrożone! A może tylko jemu się tak wydawało, że trwa to nieskończoność. Tak naprawdę może mijały sekundy, a jemu wydawało się, że to wieczność puka do jego umysłu. Nagle drzwi gabinetu się otworzyły i pojawiła się w nich jego zbroja. Potrzebował tylko chwili, żeby kobieta odwróciła głowę. Tylko kilku cennych sekund.
Ta formułka, którą mu wyrecytowała sprawiła, że dostał gęsiej skórki. I jak się miał z tego wyplątać? - Wiążą cię zobowiązania? Może czas to zmienić? - zarzucił, bo to jedyna rzecz, jaka przyszła mu chwilowo do głowy.
Wciąż ją obserwował, kiedy zaczęła się zbliżać. Dla niego z każdym jej krokiem odległość robiła się zbyt mała, więc już miał zamiar ją przystopować, wyciągając ręce do przodu, kiedy kobieta ubiegła go swoją reakcją. I to nie taką, której się spodziewał. Jak ją wpuścili do wieży z gnatami? I gdzie ona je schowała wcześniej? Na pewno nie była żółtodziobem. To, z jakąś siłą i determinacją trzymała broń, świadczyło o doświadczeniu. Podejrzewał, że nie da się zaskoczyć. A on nawet nie miał jak włączyć cichego alarmu. Miał ręce na widoku. Niedobrze... - Nie wiem, ile ci płacą, ale ja dam więcej. Nie zabijaj mnie. - szepnął. Był już nieraz w trudnych sytuacjach. Niebezpieczeństwo dosięgało go bardzo często, ale teraz śmierć wydawała się taka realna.
Odłożył na miejsce spawarkę, zdejmując z oczu ochronne gogle. Przetarł wierzchem dłoni czoło i nieco zmęczone już oczy. Cóż, nie spał od jakichś 50-kilku godzin. Należałoby się wreszcie kimnąć, ale tego Stark nie lubił. I gdyby mógł, zapewne siedziałby w warsztacie resztę dnia, gdyby nie kilka umówionych spotkań. Skoczył do łazienki wyraźnie zniechęcony nadchodzącymi kontaktami z ludźmi, obmył się i wskoczył w jakieś nowe ciuchy. Oczywiście jak zwykle jeansy i t-shirt. Przecież nie będzie przyjmował interesantów w garniaku, no nie? Wjechał windą na odpowiednie piętro i skierował się od razu do swojego ogromnego gabinetu z pięknym widokiem na Nowy Jork. Zdążył usiąść przy biurku, kiedy do środka weszła kobieta. Obrzucił ją szybkim spojrzeniem. - Skoro pani tak mówi. – wzruszył beztrosko ramionami nawet nie siląc się na jakiekolwiek powitania. – W jakiej sprawie pani przyszła?
Pokiwał głową i ruszył od razu za Jezusem. Pójście w lewo chyba było dobrym pomysłem. Każdy by od razu rzucił się do ucieczki w przód. Tak jakoś odruchowo. Ale widać było, że Jezus dobrze się na tym wszystkim zna. Właściwie cieszył się, że na niego trafił. Nie wyglądało na razie, żeby miał ochotę przy najbliższej okazji go zabić, więc dobrze było. Zobaczy się później. Przebijali się przez gęsty las, ale spacerek w nocy i jeszcze w takiej gęstwinie był naprawdę trudny. Jednak z chwili na chwilę las zaczął się przerzedzać. Aż wreszcie ich oczom ukazała się skarpa, a w dole... strumień wody. Niesamowity widok, naprawdę.
Miał nadzieję, że kiedy drzwi otworzą się przed nimi, nie wyskoczy tu zaraz horda jakichś umarlaków, gotowych do pożarcia ich żywcem. Ale ukazała im się ciemność. I sam nie wiedział, czy to było dobre. Wyszedł od razu za Jezusem i rozejrzał się prędko, uprzednio zamykając za sobą te metalowe drzwi. Już domyślał się, dlaczego tu były. Być może w okolicy czaiły się jakieś zombie. Takie zabezpieczenie. - Chyba czeka nas ożywczy spacerek. – mruknął, wdychając chłodne nocne powietrze. – Lepiej się spieszmy, póki goście z dołu nie zrobią sobie polowania. – dodał, rozglądając się dookoła i zastanawiając się, w którym kierunku najlepiej się udać.