Znowu to samo. Co nocny koszmar. Nie wyrywa mnie ze snu szlochem, potem i krzykiem. Po prostu wolno otwieram opuchnięte powieki, jeszcze nie do końca świadom co mnie obudziło, ale już wtedy to czuję. Jakąś niezidentyfikowaną siłę, która mnie ściska. Wgniata wzajemnie w siebie cząsteczki, coś fizycznie niemożliwego jak wtedy, kiedy próbujemy zbić ze sobą wodę w pełnej butelce. Część tego chce uciec, ujść, nie mogąc wytrzymać napięcia, ale ze wszystkich stron jest zamknięta w szczelnej powłoce.
Tak czułem się we własnym ciele. Zbity, jakby moje organy nie miały własnego miejsca; wszystko urosło, napuchło i teraz próbuje wyrwać się spod skóry, rozerwać ją przynajmniej w jednym miejscu, aby móc wylać każdą emocję, płuca, żołądek i serce, serce. Długo nie byłem w stanie tego nazwać. Określić, przyswoić do siebie, bo przecież… Skąd mogę czuć tak niewyobrażalną tęsknotę za czymś, co nie jest prawdziwe? Nie mogę oddychać, nie mam w sobie miejsca na jeszcze trochę tlenu i duszę się. To dlatego, że druga połowa mnie jest oderwana? Czy on też budzi się w nocy i dławi własnym językiem, bo jesteśmy zbyt ciasnymi naczyniami, które potrzebują siebie nawzajem, by pomieścić własne dusze?
Wbrew temu jak się czuję, oddech jest spokojny, nie trzęsę się w konwulsjach, umieram powoli we własnej przyjemnie miękkiej trumnie – łóżku. Wiem, że nikt mnie tutaj nie znajdzie, a jeżeli to nie zgadnie moich ostatnich myśli i pomyśli „umarł we śnie, co za spokojna śmierć”. Kiedy ja umieram co noc w panice, wrzę w środku. Spojrzy na moje spokojne rysy: „Pewnie nawet nie wiedział, że to jego ostatni oddech”, choć wydawało mi się, że mój ostatni oddech zdarzył się wieki temu. Kiedy? Kiedy ostatni raz wydawało mi się, że trzymam jego rękę, to też ostatni raz gdy czułem własny puls.
Proszę, odezwij się, bo jestem pewien, że serce zatrzymało mi się milion myśli temu, a brzmienie twojego głosu będzie dla mnie zbawiennym elektrowstrząsem.
View more