Jak teraz wyglądasz?
Nigdy nie czułam się do końca pewnie w swoim ciele. Wiecznie dopatrywałam się miejsc, punktów, które można by zmienić, przerobić na lepsze. Czas gimnazjum był dla mnie tym najtrudniejszym. Kiedy hormony zaczęły szaleć, a płaskie, dziecięce kształty dziewczyn z mojej klasy obficie się uwydatniały, ja stałam w miejscu, ledwo sięgając czubkiem głowy ramion pozostałych. Swoim metr czterdzieści i dosyć przeciętną urodą nie zdołałam podbijać serc chłopców z równoległych klas, nie przykuwałam również sobą uwagi, a na szkolnym korytarzu byłam jedną z „tych wielu". Nikt w tym czasie nie kojarzył mnie z pojęciem piękna, bardziej z możliwością rozmowy, czy odrobieniem trudniejszego zadania z matmy na przerwie. Wkurzałam się, że tak to właśnie wygląda.
Początkiem trzeciej klasy zaczęłam zmagać się z uporczywym trądzikiem, który tylko pogarszał moje samopoczucie i postrzeganie siebie. Chowałam się w cieniu innych, kompletnie tracąc wiarę we własną siłę i możliwości. Po cichu marzyłam o fali głów, odwracających się w moją stronę, kiedy przechodziłabym obok. Chciałam zaistnieć, być w centrum, uwolnić się od kryjówek i posłuszeństwu.
Zmiany przebiegały żółwim tempem, a ich początek utkwił w nowej fryzurze. Zawsze mówiło się, że to długie włosy są jednym z największych atutów każdej kobiety, lecz postanowiłam wyjść ze stereotypowych ram i dałam się namówić Matuli, aby swoje skrócić aż do obojczyków. Później zaczęłam eksperymentować z makijażem, a w międzyczasie podjęłam się kuracji antybiotykowej, która miała raz na zawsze zażegnać problemy z cerą. Wszystko to poważnie wpłynęło na mój charakter, o wyglądzie już nie wspominając.
W liceum stopniowo przestawałam już być tą na uboczu. Coraz więcej komplementów, tajemniczych wielbicieli i spojrzeń wirowało wokół mojej osoby. Z początku ciężko było mi uwierzyć, kiedy Pola z podekscytowaniem szturchała mnie w ramie, szepcząc, że znowu któryś obłapia mnie wzrokiem. Ale przyznaję, byłam tym zachwycona. Twierdziłam, że za te wszystkie lata udręki należy mi się słona zapłata.
Takie myślenie mnie trochę zgubiło, jednak teraz wiem, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Wychowując się w środowisku, w którym oceniało się wyłącznie po okładce, wygląd zewnętrzny stawał się dla mnie rzeczą najważniejszą i dlatego tak usilnie dążyłam do wcześniej wyznaczonego ideału. To, co w środku, cały charakter i sposób bycia, odchodził w niepamięć. Lecz dzisiaj patrząc w lustro jestem pewna, że i tu, i tu mam wszystko uporządkowane, że obie „strony mnie" ze sobą współgrają i nareszcie lubię siebie.
Początkiem trzeciej klasy zaczęłam zmagać się z uporczywym trądzikiem, który tylko pogarszał moje samopoczucie i postrzeganie siebie. Chowałam się w cieniu innych, kompletnie tracąc wiarę we własną siłę i możliwości. Po cichu marzyłam o fali głów, odwracających się w moją stronę, kiedy przechodziłabym obok. Chciałam zaistnieć, być w centrum, uwolnić się od kryjówek i posłuszeństwu.
Zmiany przebiegały żółwim tempem, a ich początek utkwił w nowej fryzurze. Zawsze mówiło się, że to długie włosy są jednym z największych atutów każdej kobiety, lecz postanowiłam wyjść ze stereotypowych ram i dałam się namówić Matuli, aby swoje skrócić aż do obojczyków. Później zaczęłam eksperymentować z makijażem, a w międzyczasie podjęłam się kuracji antybiotykowej, która miała raz na zawsze zażegnać problemy z cerą. Wszystko to poważnie wpłynęło na mój charakter, o wyglądzie już nie wspominając.
W liceum stopniowo przestawałam już być tą na uboczu. Coraz więcej komplementów, tajemniczych wielbicieli i spojrzeń wirowało wokół mojej osoby. Z początku ciężko było mi uwierzyć, kiedy Pola z podekscytowaniem szturchała mnie w ramie, szepcząc, że znowu któryś obłapia mnie wzrokiem. Ale przyznaję, byłam tym zachwycona. Twierdziłam, że za te wszystkie lata udręki należy mi się słona zapłata.
Takie myślenie mnie trochę zgubiło, jednak teraz wiem, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Wychowując się w środowisku, w którym oceniało się wyłącznie po okładce, wygląd zewnętrzny stawał się dla mnie rzeczą najważniejszą i dlatego tak usilnie dążyłam do wcześniej wyznaczonego ideału. To, co w środku, cały charakter i sposób bycia, odchodził w niepamięć. Lecz dzisiaj patrząc w lustro jestem pewna, że i tu, i tu mam wszystko uporządkowane, że obie „strony mnie" ze sobą współgrają i nareszcie lubię siebie.