Wierzę w rodzaj miłości, która nie wymaga ode mnie udowadniania swojej wartości i nie ma w niej niepokoju. Pragnę naturalnego połączenia, w którym moja dusza jest w stanie rozpoznać dom w kimś innym. Coś swobodnego, prostego. Coś, co pozwala mi być sobą bez pytania.
W którymś momencie przestajemy wierzyć w piękne słowa. Zapewnienia i słodkie obietnice. Jeśli nie idzie za tym żaden czyn, wiemy, że najwyższa pora się wycofać. Bo szkoda czasu i szkoda serca. Na tych, którzy powoli zamieniają je w kamień. Na tych, którzy zapomnieli, że przecież w środku jesteśmy z porcelany i wystarczy chwila, aby nas rozbić. Do tego stopnia, że potem będziemy składać się latami. Do tego stopnia, że później ciężko będzie nam komukolwiek zaufać. Zebrać kawałki siebie z podłogi. Próbować zatrzymać wiatr. Że będziemy chodzić sparzeni. Zmęczeni i ciężsi o kilogramy złudzeń. Niby ci sami, ale jednak inni. Chcący już raczej spokoju, a nie wrażeń. Bezpieczeństwa, a nie ciągłej szarpaniny. Chcący serca, tak po prostu, a nie kogoś, kto zrobi nam łaskę, dając odpowiednio wydzielony kawałek siebie w odpowiednich dla niego momentach życia.
czasem trzeba otworzyć nawet gdy nikt nie pukaprzewietrzyć serce po wszystkichniewdzięcznych lokatorach czasem trzeba odejść nawet gdy nie ma dokąd myśli urodzić w ciemności potem wychować w świetle słówczasem trzeba być trochę mniejby chcieć pozostać (ze) sobą
Zabiegasz, próbujesz, wybaczasz. Srasz się nad kimś jak nad ogniem. Ale on ciągle patrzy jak Cię wykorzystać. Ale Ty masz w sobie te magiczną (a raczej głupkowatą moc) i dajesz przedostatnią, ostatnią szansę. I znów ostatnią - szansę. I tak w kółko. Aż w końcu przychodzi taki moment, że ostatnia szansa faktycznie staje się tą ostatnią. Coś w Tobie pęka. Coś się zmienia. I nagle po 199 szansach masz wygwizdane na ciągi dalsze. I masz w dupie to, co ten ktoś o tobie pomyśli. Otwierasz okna. Łapiesz powietrze. Wychodzisz. I już się nie boisz.
Kiedyś chciałam, aby każdy mnie lubił. Dziś wiem, że do lubienia nie zmusi się nikogo. Kiedyś chciałam, aby ludzie dobrze o mnie myśleli. Dziś wystarczy mi garstka zaufanych przyjaciół. Kiedyś uważałam, że wszyscy są idealni, a ja mam problem z dopasowaniem. Dziś wiem, że nie ma ideałów i czuję, że nie chcę na siłę dopasowywać się do nikogo. Kiedyś zastanawiałam się, jak się zachowywać, aby zaakceptowali mnie inni. Dziś jestem sobą i zachowuję się tak, jak uważam za stosowne. Niczego nie wymuszam. Nie ze wszystkim się zgadzam. Kiedyś poddawałam się od razu. Dziś nie tracę nadziei, nie wszystko stracone. Kiedyś zależało mi na opinii innych, dziś mam swoje zdanie i własne opinie. Kiedyś nie wierzyłam w swoje możliwości. Dzisiaj możliwości uwierzyły we mnie.
Chyba największym wyzwaniem, jakiemu człowiek musi sprostać w życiu, to pozostać dobrym pomimo ran, które mu zadano. Pomimo głośnego alarmu w sercu, który mówi nam, że lepiej odpuścić. Nie wychylać się. Zamknąć oczy na ludzi, którzy w każdej chwili przecież mogą nam wyrządzić krzywdę. Wykorzystać naszą dobroć. To niezwykle trudne – być sparzonym, pozszywanym w tak wielu miejscach i nadal wyciągać pomocną dłoń. Nie mogąc zapomnieć, że ktoś przedtem odwołał nam wszystkie loty do nieba. Wykreślił nas ze swojego świata lekką ręką. Sponiewierał do granic możliwości. Odciął dopływ ciepła. Szczerze podziwiam ludzi, którzy potrafią sprostać temu wyzwaniu. I szczerze współczuję tym, którzy myślą, że to zwykła naiwność.