﹅⠀ʟᴠᴄɪꜰ⠀︰⠀♡﹒❛ ʰ ᵒᶰ ᵉ ˢ ᵗ ˡ ʸ⠀ˢ ᵘ ᵐ ᵐ ᵉ ʳ ☀️ ‣Do czego zdolna jest posunąć się Twoja bohaterka, by bronić tego, na czym jej zależy?
- Damo Trefl - jeden z jej ludzi odezwał się do niej oficjalnym tytułem. - Na naszej posesji jest cia*o. I to jednego z Russo. Mam wszelkie podejrzenia, że Twój brat @zebediahthompson działając w odwecie za to co cię spotkało, zachowuje się... - mężczyzna uważał na słowa, starając się znaleźć odpowiednie - nieobliczalnie.
- Nihil novi sub sole - odpowiedziała Sophie, jak gdyby nigdy nic.
- A jeśli on nas pociągnie za sobą, jeśli i ciebie detektyw Joseph powiąże z tą zbr***ią. Wydaj go, póki możesz.
- Basta! Nie ma cia*a, nie ma zbro**i — powiedziała zimno. — Czas oprawić św*nię. Nie na darmo Morietti wygrywali zawsze sztuką. Kulinaria do niej również należy. Zaproś go na kolację. Przy świecach. Poślij ode mnie wonny bilecik.
Kilka godzin później, gdy detektyw siedział w salonie Sophiji, ona uśmiechała się uprzejmie i niewinnie jakby nie miała na sumieniu niczego więcej niż zwykłą kolację.
— Josephie, czy nie zechciałby Pan spróbować mojej specjalności? — zapytała kusicielsko, jakby to co najmniej to ona miała stanowić danie główne i deser dla zmysłów mężczyzny.
Joseph spojrzał na nią z zaciekawieniem, zaciągając się zapachem potrawy. Nie mógł odmówić.
Sophija podała mu talerz z uśmiechem Mona Lisy, obserwując jego reakcję, gdy pierwszy kęs trafił do jego ust. Joseph zamknął oczy, delektując się smakiem.
— To niezwykłe danie. Co to jest? — zapytał, otwierając oczy z zadowoleniem.
Sophija uśmiechnęła się szerzej, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu detektywa.
— Rodzinna receptura. Nazywamy to "specjałem Morietti". Mam nadzieję, że smakuje tak dobrze, jak wygląda.
Joseoh nie miał pojęcia, że prawdziwy sekret tego dania był o wiele mroczniejszy. Sophija wiedziała, że w tej grze trzeba być o krok przed przeciwnikiem, a jej brat był teraz bezpieczny.
- Pyszne, wezmę dokładkę - nawet nie pytał, a stwierdził fakt. - Pani nie je?
- Dziś mam dzień wegetariański. A co do pyszności ... Tajemnica tkwi w sosie.
- Nihil novi sub sole - odpowiedziała Sophie, jak gdyby nigdy nic.
- A jeśli on nas pociągnie za sobą, jeśli i ciebie detektyw Joseph powiąże z tą zbr***ią. Wydaj go, póki możesz.
- Basta! Nie ma cia*a, nie ma zbro**i — powiedziała zimno. — Czas oprawić św*nię. Nie na darmo Morietti wygrywali zawsze sztuką. Kulinaria do niej również należy. Zaproś go na kolację. Przy świecach. Poślij ode mnie wonny bilecik.
Kilka godzin później, gdy detektyw siedział w salonie Sophiji, ona uśmiechała się uprzejmie i niewinnie jakby nie miała na sumieniu niczego więcej niż zwykłą kolację.
— Josephie, czy nie zechciałby Pan spróbować mojej specjalności? — zapytała kusicielsko, jakby to co najmniej to ona miała stanowić danie główne i deser dla zmysłów mężczyzny.
Joseph spojrzał na nią z zaciekawieniem, zaciągając się zapachem potrawy. Nie mógł odmówić.
Sophija podała mu talerz z uśmiechem Mona Lisy, obserwując jego reakcję, gdy pierwszy kęs trafił do jego ust. Joseph zamknął oczy, delektując się smakiem.
— To niezwykłe danie. Co to jest? — zapytał, otwierając oczy z zadowoleniem.
Sophija uśmiechnęła się szerzej, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu detektywa.
— Rodzinna receptura. Nazywamy to "specjałem Morietti". Mam nadzieję, że smakuje tak dobrze, jak wygląda.
Joseoh nie miał pojęcia, że prawdziwy sekret tego dania był o wiele mroczniejszy. Sophija wiedziała, że w tej grze trzeba być o krok przed przeciwnikiem, a jej brat był teraz bezpieczny.
- Pyszne, wezmę dokładkę - nawet nie pytał, a stwierdził fakt. - Pani nie je?
- Dziś mam dzień wegetariański. A co do pyszności ... Tajemnica tkwi w sosie.